Centrum TDU i gier samochodowych

Powrót do przeszłości - Carmageddon, czyli apokalipsa na kołach.

Producent: Stainless Software
Dystrybutor: Sci, Interplay
Data wydania: 20.06.1997 (PC), 10.03.2013 (Android)
Platformy: PC, IOS, Android
Gamerankings: 89,6%


Patrick Buckland — założyciel Stainless Software — był miłośnikiem tzw. Banger racingu, czyli wyścigów rupieci, zbliżonych do naszego Wrak Race. Szybko zaczął szukać silniejszych wrażeń w świecie elektronicznej rozrywki, lecz żadna tradycyjna samochodówka nie potrafiła zaspokoić jego rządzy destrukcji. Działając według zasady ,,Jak ci się coś nie podoba, zmień to’’, postanowił wypełnić tę lukę. Stainless uzbrojeni w nowy silnik graficzny — BRender i przypływ świeżej krwi wzięli się ostro do roboty i w połowie 1997 roku ukazał się tytuł, który na zawsze przeszedł do historii jako jedna z najbardziej kontrowersyjnych gier wszechczasów, a już na pewno, jeśli kręg ten zawęzimy do samochodówek. Premiowanie rozjeżdżania przechodniów wywoływało wielką nagonkę w mediach, w wielu krajach gra została ocenzurowana (np. w Niemczech zamiast ludzi były roboty), a to tylko napędzało sprzedaż gry. Trochę w tym wszystkim umknął fakt, że była to produkcja pod względem fizyki (w tym zniszczeń) rewolucyjna i wraz z Destruction Derby od Reflections stała się pionierem destrukcji zza kółka. Pozostaje tylko pytanie, czy po niemalże dwóch dekadach sięgnięcie po ten tytuł ma sens.

Zanim jednak zacznie się właściwą rozgrywkę, trzeba wybrać sterowaną przez gracza postać: Maxa Damage’a lub jego odpowiedniczkę – Die Annę. Potem mamy okno z wyborem poziomu trudności i już tutaj widać specyficzne poczucie humoru autorów, gdyż zamiast zwykłego łatwy, trudny etc. mamy ,,łatwe, jak zabijanie królików siekierą’’, czy „cięższe niż francuz całujący kobrę”. Jak już wszystko zostało ustawione, włączamy pierwszy z brzegu wyścig i… No właśnie… Gra ma niemalże dwie dekady na karku i powiedzieć, że nie jest to produkt pierwszej świeżości, to tak, jakby powiedzieć, że Polonez jest nieco przestarzały. Obiekty są zbudowane z małej ilości poligonów, o ile w ogóle są trójwymiarowe, bo np. przechodnie to wciąż sprite’y, rozdzielczość tekstur jest tak niska, że widać pojedyncze piksele, a efekty prezentują się nieco lepiej, ale tylko nieco. W zasadzie te zarzuty mógłbym dać do każdej gry 3D wydanej w tamtym okresie, chociaż prawdę mówiąc, wydany w tym samym roku Need for Speed II zestarzał się troszkę godniej od omawianego dzieła. To, co kiedyś było piękne, w większości wypadków staje się po latach nieurodziwe. Pokazuje to też jaka przepaść dzieliła ówczesną technologię do dzisiejszej, lecz nawet nie musimy sięgać tak daleko w czasie, bo już wydany rok później sequel – Carocalypse Now wygląda nieporównywalnie lepiej od protoplasty.

Słabe pierwsze wrażenie potęguje również model jazdy. Zwłaszcza na początku można odnieść wrażenie, jakby owszem jeździło, się samochodem, tyle że po lodzie, na którym leżą skórki od banana oblane olejem Kujawski. Ewentualnie na planecie o zmniejszonej grawitacji: auta są aż do przesady nieprzyczepne i łatwo wpadają w poślizgi. I tu nawet nie mówię o autach, które swoje ważą, lecz o sportowych autach, które powinny drogi się trzymać jak Greenpeace’owiec drzewa, które ma zaraz zostać ścięte, a jedynym sensownym sposobem na utrzymanie sensownej prędkości w zakrętach jest jazda ,,na Takumiego’’. Całe szczęście, nie najlepsze pierwsze wrażenie zaciera się, gdy tylko oderwiemy się od podłoża albo w coś uderzymy, gdyż model fizyczny, jak na 1997 rok jest bardzo zaawansowany. Pomijając już nieco zmniejszoną wartość przyciągania Ziemi, to pojazdy zachowują się w powietrzu naturalnie i przewidywalnie. Podobnie sprawa ma się z kolizjami i to nie tylko z nieruchomymi obiektami, ponieważ staranowane obiekty: latarnie, znaki drogowe, zaparkowane samochody z różną siłą zostaną pchnięte w kierunku jazdy, co przydaje się w rozjeżdżaniu przechodniów, o którym za chwile. Wreszcie model zniszczeń, który te dwie dekady temu robił piorunujące wrażenie na graczach. Karoserie wehikułów można było w zasadzie — może nie zawsze realistyczny — każdy sposób odkształcać, a kolejne stłuczki pogarszały ogólny stan maszyny. Jakbyśmy jednak zbytnio pokiereszowali nasz pojazd, zawsze można sobie go za odpowiednią opłatą wyklepać, przez co raczej nie dojdzie do sytuacji, kiedy nasz samochód zostanie doszczętnie skasowany. Co prawda nie było to jeszcze doskonałe, gdyż uszkodzenia poszczególnych podzespołów zdawały się pogarszać ogólny stan techniczny, a nie poszczególnych sekcji, jednak jak na swoje lata, czapki z głów!

Każdy z dostępnych wyścigów można wygrać na trzy sposoby. Pierwszym z nich jest po prostu ,,zaliczenie’’ wszystkich punktów kontrolnych. Bądźmy jednak szczerzy, nie po to się uruchamia grę, która się nazywa Carmageddon, by spokojnie ukończyć wyścig, jak Bozia przykazała. Szczególnie kiedy można po prostu z dużą prędkością wjechać w oponenta i obserwować płonący wrak jego maszyny! Powtórzyć to jeszcze cztery razy i efekt jest ten sam, ale wykonanie dużo bardziej satysfakcjonujące. Trzecią i zarazem najtrudniejszą oraz najżmudniejszą drogą do sukcesu jest przerobienie wszystkich ludzi/obcych/krów na mielone i to właśnie za to dziełu ,,Nierdzewnych’’ oberwało się tak mocno w mediach. Sprawy na pewno nie uspokajał fakt, że kreatywność w rozjeżdżaniu przechodniów była dodatkowo premiowana. Oprócz serii kilku zabitych z rzędu mieliśmy również premię za wykorzystanie wszelkiego rodzaju pił kolców, wierteł w anihilowaniu kolejnych ,,cywilów’’, potrącenie przechodnia jakimś elementem otoczenia, a za na przykład zabicie kogoś podczas robienia beczki dostawało się tak zwany ,,bonus za wrażenia artystyczne’’ Co prawda dzisiaj przerysowane, rozpadające się w kontakcie z naszym krążownikiem szos wycinanki pieszych raczej śmieszą, niż wywołują obrzydzenie, lecz kiedy dziennikarze obwiniali Carmageddona za całe zło świata, gracze się świetnie bawili i nie ma się tutaj czemu dziwić, gdyż kiedy kosisz w kontrolowanym poślizgu całą kolumnę pieszych, na twarzy musi zagościć uśmiech.

Rozjechanie ponad pięciuset istnień jest jednak zajęciem nie tylko żmudnym, ale i trudnym ze względu na brakujący czas. Zwłaszcza, jeśli w miejscach mapy na nieostrożnych graczy czekają ciężkie do zniszczenia transportery policji, które próbują zniszczyć nas. Wobec tego, w każdym zakamarku mapy można znaleźć beczki z różnego rodzaju power-upami, które można z grubsza podzielić na dwie grupy: te dodające nam czas i pieniądze oraz te, modyfikujące rozgrywkę, przy czym nie każdy działa na naszą korzyść. Od względnie standardowego przykucia przechodniów do podłoża lub ich przyspieszenia, po bardziej ogólne, takie jak mnożnik obrażeń, turbo, błyskawice zabijające przechodniów, zmianę grawitacji, butle z tlenem ułatwiające poruszanie się pod wodą, a skończywszy na takich fanaberiach, jak ,,solidne granitowe auto’’, które robi z naszego pojazdu niemożliwego do tknięcia Behemota, czy jazda po ścianach. Można by było wymieniać tak cały dzień.

Czas teraz powiedzieć kilka słów o orężach na (zwykle) czterech kołach, którym będziemy mieli przyjemność pokierować. Ogółem pojazdów (nielicencjonowanych warto dodać) jest trzydzieści parę, wraz z wszelkiego rodzaju indywiduami, z których wiele z nich (Stig O’Sore, Van Hella) w mało subtelny sposób nawiązują do popkultury. Jednakowoż tylko dwunastoma będziemy mogli pokierować. Dwa z nich: Red Eagle i Yellow Hawk – auta ,,postaci gracza’’ są odblokowane domyślnie. Pozostałą dziesiątkę (dwudziestkę w wersji mobilnej) trzeba sobie odblokować. Jak? Poprzez skasowanie samochodu, nad którym będzie oznacznik ,,stealworthy’’, czyli już wiadomo, czym inspirował się Criterion, kiedy ustalał jak się będzie zdobywać auta w Burnoucie Paradise. Pomimo ich niewielkiej ilości, każda z maszyn prowadzi się kompletnie inaczej: inne wrażenia z jazdy zapewni wspomniany już, sportowy The Eagle, inne monstertruckowy The Twister Screwie Lewiego, a jeszcze inne spychacz Dona Dumpstera – The Plow. Ponadto w grze zaimplementowany jest prosty system ulepszeń, gdzie raz zakupione modyfikacje pasują do każdego samochodu. Jest to zarazem jedyny sposób na wydawanie tamtejszej waluty – kredytów.

Trasy, po których będziemy mogli jeździć to, bez owijania w bawełnę, majstersztyk, jeśli chodzi o projekt poziomów. Niby samych lokacji jest tylko dziesięć, ale każda z nich to ogromna wielopoziomowa arena pełna power-upów i ludzi do wymordowania, więc w każdej wytyczono parę szlaków, przez co ogólna liczba wyzwań wynosi przeszło trzydzieści pięć. Początkowo są one względnie płaskie i nieskomplikowane, jednak z czasem pełne, wzniesień, ślepych uliczek, trudnych zakrętów, przepaści i akwenów i wymagających ogromnej precyzji skoków, więc naprawdę niełatwo o zgubienie drogi, przez co nie raz i nie dwa na ekranie zobaczymy napis ,,WRONG CHEKPOINT’’. Momentami ociera się wręcz o to, co możemy spotkać w Trackmanii, lub (dla starszych graczy) w Stunts. Oczywiście nie wszędzie można jeździć od początku, więc dostęp do kolejnych aren trzeba sobie torować, zwiększając swoją rangę, która z reguły zwiększa się nie tyle z samych wygranych wyścigów (chociaż to naturalnie też), co zdobytej gotówki za chaos czyniony na trasie, w związku z czym za wygranie etapu nie zawsze pójdzie odblokowanie nowych.

O wrażeniach, jakie doświadcza nasz narząd wzroku, napisałem już wcześniej, teraz pora na słuch. Pod tym względem specjalnie się przyczepić nie mogę. Dźwięki silników, piszczących opon i giętej blachy brzmią jak należy. Podobnie jak wrzeszczący piesi, u których zakończeniu żywota towarzyszy mięsisty odgłos. Ścieżka dźwiękowa natomiast to ciężkie brzmienia metalu industrialnego w wykonaniu Fear Factory i elektroniki Lee Grovesa, która jak żadna inna pasuje do tego typu tytułu i wspaniale wręcz dopełnia specyficznego klimatu reszty. Jedyny większy zarzut, jaki mam, to odzywki protagonistów: Jest ich zbyt mało i szybko zaczynają się powtarzać.

Na osobne omówienie zasługuje też port gry na urządzenia oparte o systemy Android i IOS. Co prawda gra wyszła jeszcze na PS1 i Nintendo 64, jednakże były to gry robione przez kompletnie inne studia i w tym pierwszym przypadku gra jest co najwyżej średnia, a w drugim tragiczna i wręcz stawia się na równi z Supermanem 64, bez którego przecież żadna lista najgorszych gier wszechczasów obejść się nie może. Wersja przeznaczona na smartphony, na bazie której została ta recenzja napisana to jednak zupełnie inna bajka. Znacznie ulepsza oryginał, poprawiając wiele jego bolączek, a przy tym zachowuje magię oryginału. Poza wspomnianą już zwiększoną ilością pojazdów do poprowadzenia dostajemy oprawę graficzną, która wygląda kilkukrotnie lepiej nawet od wersji pod 3dfx'a, nie mówiąc już o wersji pierwotnej. Głównie dzięki podbitej rozdzielczości i poprawionej jakości tekstur, dzięki czemu jest jeden powód mniej, dla którego gracz miałby sobie wydłubać oczy. Ponadto unowocześniono menu i przystosowano do ekranów dotykowych. To samo zrobiono ze sterowaniem, które pomimo oczywistych wad grania na touchscreenie sprawuje się naprawdę dobrze. Z drugiej strony zabrakło paru innych elementów takich jak klakson, widok z kokpitu, który został zastąpiony przez kamerę ze zderzaka oraz – co najboleśniejsze – grę po sieci z innymi graczami. Niemniej jakość portu jest więcej niż zadowalająca i obecnie to najlepszy sposób na zasmakowanie tego niegdyś zakazanego owocu.

Czy jednak sięgnięcie po niego – po niemalże dwudziestu latach, kiedy bezkarne rozjeżdżanie ludzi nikogo już nie szokuje ma sens? Tak… Warto chociaż liznąć. Może i się postarzał w zasadzie w każdym aspekcie, może już ten owoc przestał być zakazany, a stał się ogólnodostępny, ale przecież to wciąż dobra gra. Pomimo upływu czasu eksplorowanie olbrzymich lokacji, niszczenie oponentów i rozjeżdżanie przechodniów wciąż bawi. Może nie aż tak jak przed laty, ale bawi, a tego przecież oczekuję się od gier, a już zwłaszcza takich. Naprawdę warto dać staremu skandaliście szansę, zwłazscza, że nic za niego nie zapłacicie.


Grywalność: 8

Grafika: 7

Audio: 8

Ocena końcowa: 8/10

 

Plusy:

  • Tony mięsa, które czekają na zmielenie
  • Rewolucyjny silnik fizyczny
  • Świetny jak na owe czasy model zniszczeń
  • Nieliniowość
  • Dobry, dopełniający klimatu soundtrack
  • Dużo czarnego humoru
  • Porządnie zrealizowany port na telefony

 

Minusy:

  • Specyficzny, ,,śliski'' model jazdy
  • Grafika niezbyt dobrze utrzymała upływ czasu
  • Powtarzające się kwestie
  • Rozjechanie ponad 500 osób jakby na to nie patrzeć jest żmudne

 

Z racji, że dzisiaj jest 25 grudnia, chciałbym życzyć w imieniu całej ekipy Drivecenter Media wszystkim czytelnikom i forumowiczom zdrowych, wesołych i rodzinnych świąt oraz szcześliwego nowego roku.